czwartek, 15 września 2011

Takie czasy

Co wy na to? Budzę się pewnego dnia i nic nie pamiętam. Głowa mi pęka, musiałem nieźle zalać pałę wczorajszego wieczora. Oczywiście nie jestem u siebie w łóżku, pewnie ktoś musiał mnie przygarnąć. Jak się dużo pije, można znaleźć wielu przyjaciół. Rozglądam się, miła sypialnia, olbrzymie łóżko, na nim czysta pościel. Dalej przyciemniane światło, duże okno zasłaniane kotarą sterowaną przez elektryczny mechanizm. Na podłodze mięciutki, gruby dywan. O, chyba jestem u jakiegoś nadzianego gościa! Całkiem nieźle.
Na ścianie wisi telewizor, taki płaski, wielki ekran - chyba nazywa się to plazmowy, czy jakoś tak, w każdym razie kosztuje kupę forsy.
W chwili, gdy włączam go pilotem, słyszę pukanie do drzwi.
- Proszę - mówię.
Do pokoju wchodzi kelner. Autentyczny, chudy i wysoki kelner w czerwonej kamizelce, pod muchą. Trzyma tacę, na której stoi wielki talerz nakryty mosiężną pokrywką, dwa czajniczki i dzbanek z mlekiem. Przyszło śniadanko, nieźle.

- Dzień dobry, dobrze pan spał?
- Tak, dziękuję - odpowiadam.
Owszem, jestem trochę zdezorientowany i zaskoczony, ale to całkiem miłe uczucie. Wczoraj spałem gdzieś na ławce w parku, od czego strasznie bolały mnie plecy przez cały dzień. A teraz co? Wypoczęty, w świetnym nastroju.
Dodaję więc:
- Wyśmienicie.
Kelner uśmiecha się przyjaźnie.
- Mogę odsłonić zasłonę?
- Pewnie... - wyrywa mi się, ale zaraz jakiś zmysł taktu przywołuje mnie do porządku - Proszę bardzo, chyba najwyższy czas, by się ruszyć!
- Owszem, minęło południe - odpowiada i sięga po pilota.
Bzyk, zasłona rozsuwa się na boki. Na dworze świeci ożywcze słoneczko.
- Może wpuścimy tu trochę powietrza - mówi kelner i nie czekając na pozwolenie otwiera okno.
- Tak, trochę tu duszno - kiwam głową.
Prawdę mówiąc nieźle capi przetrawionym winiakiem, gorzałką, ogryzkiem cygara, czym tam jeszcze.
Kelner powraca do tacy, odsłania półmisek, kładzie pokrywę na stoliku. Dwa jajeczka, świeże bułeczki, dżemik, miód, wędlinka. Na co tylko masz ochotę. No właśnie, chyba nie za bardzo chce mi się jeść.
- Kawa czy herbata? - pyta kelner.
- Uhm, a nie masz przypadkiem czegoś mocniejszego, przyjacielu?
Zadałem to pytanie z pewną dozą nieśmiałości, ale sami rozumiecie, musiałem je zadać. A kelner co? Bez słowa stawia czajniczek z kawą na miejsce i podchodzi do łóżka. Obok stoi jakaś niewielkich rozmiarów skrzynka. Wystarczająco jednak duża, żeby zawierać, co tylko potrzebujesz.
- Martini, wódka, szkocka, a może piwo? Czego pan sobie życzy?
Witajcie w raju.
- Tak, uhm...
- Rozumiem, poradzi pan sobie?
- Właśnie.
- Proszę się częstować - mówi i zabiera się do wyjścia.
- Zaraz - krzyczę za nim. Odwraca się na pięcie i czeka z wyrazem zapytania, wymalowanym na twarzy.
Cóż, to trochę niezręczne.
- Wiem, że to dziwne pytanie - zaczynam - Ale, cóż, do kogo należy ten dom? Widzi pan, wczoraj troszkę żeśmy przeholowali z naszym wspólnym przyjacielem i nie bardzo pamiętam...
- Nie rozumiem - odpowiada kelner.
- No, wie pan, głupio mi to mówić, ale jak wróci mój przyjaciel. Więc, nawet nie wiem jak ma na imię, może być mu przykro...
- Ale kto, o kim pan mówi? - kelner twardo się trzyma.
No dobra, kolego.
- Twój pracodawca, do cholery. Zaprawiliśmy się na cacy, więc chyba możesz zrozumieć, że go nie pamiętam, nie?
- Mój pracodawca? On nie pije - odpowiada - Dyrektor hotelu jest tak zapracowany, że nie ma czasu na popijanie. A... może chodzi panu o szefa kelnerów? Ale wydaje mi się, że panowie się nie znają...
Dyrektor, szef kelnerów, hotel?
- Jesteśmy w hotelu?
- Pięciogwiazdkowym, dobry wybór - odpowiada - Mam nadzieję, że wszystko panu odpowiada?
- Hmm, a kto mnie tu przyprowadził?
- Nikt, o ile wiem, sam pan przyszedł.
- Sam?
Kiwa głową. Skąd ten uśmieszek?
- To pokój jednoosobowy. Apartament, ale jak pan widzi jest tylko jedno łóżko - dodaje kelner - gdyby był pan z przyjacielem, nie umieścilibyśmy panów w apartamencie jednoosobowym.
- Aha - jak tu ukryć rumieniec na twarzy? I dlaczego tak mi się trzęsą ręce?
- Czy to już wszystko?
Kiwam głową, nie jestem w stanie wydusić słowa.
Uff, na szczęście poszedł sobie!
Pal licho śniadanko i rajską skrzyneczkę, trzeba się zwijać. Zarzucam na siebie ciuchy. Muszę trochę głupio wyglądać w pomiętych, dziurawych łachmanach w tym cholernym apartamencie. Nie patrzcie tak, trochę mi się ostatnio nie wiedzie.
- Jak oni, do cholery, mogli wpuścić do pięciogwiazdkowego hotelu taką moczymordę - pytam, gdy staję przed lustrem.
Na korytarzu nikogo, chyłkiem przemykam do windy. Uff.
Za chwilę jestem już na parterze. Teraz czeka mnie najgorsze, przejście przez hol.
Jeden hotelowy boy, drugi. Nikt mnie nie zatrzymuje. Już prawie jestem przy drzwiach i wtedy... klops!
- Chyba pan o czymś nie zapomniał - stoi przede mną wielki facet w granatowym garniturze z plakietką: “ochrona hotelowa”.
Prowadzi mnie do recepcji. Idę, co mam zrobić?
- Pański rachunek wynosi tysiąc pięćset - mówi recepcjonista.
- Ile?
- Cóż, tyle kosztuje apartament - dodaje - Śniadanie jest wliczone w cenę.
Nic, tylko się śmiać. Właściwie to przecież nie mam się czego bać, najwyżej obiją mi mordę.
- Ale ja... jestem goły - śmieję się i pokazuję mu puste kieszenie. Ha.
Recepcjonista najspokojniej w świecie przerzuca kartkę w swoim notesie i mówi:
- W takim razie to będzie... co my tu mamy, ach tak, kuchnia i spiżarnia - i wcale się nie śmieje.
Kiwa głową ochroniarzowi, a ten chwyta mnie za ucho i ciągnie do windy. Zjeżdżamy na dół. W kuchni czeka na mnie tona ziemniaków do obrania. Jeden taki jak ja już się przy nich uwija.
- I nie obijać mi się - mówi ochroniarz.
Kiedy odchodzi, Taki-jak-ja mówi:
- Też cię dopadli, cholerne psy. Ja już tu jestem trzeci raz w tym miesiącu, chyba muszę poszukać sobie innej ławki w innym parku.
- Jak to dopadli?
- Nic nie wiesz? - dziwi się. - W nocy hotelowi wyjeżdżają na miasto i ściągają wszystkich pijaków, których uda im się dopaść. Potem ci, co mają kasę, muszą zapłacić, a ci, co nie mają, sprzątają, zmywają naczynia i, cholera, obierają przeklęte ziemniaki. I nie mów, że to nie zgodne z prawem. Mają umowę z burmistrzem, przynajmniej tak twierdzą. Przespałeś, zjadłeś, teraz odpracuj. Widzisz, jest recesja, wszystkim się to opłaca. Hotel ma zapełnione miejsca i darmową robociznę, a miasto nie musi prowadzić wytrzeźwiałki. Aha i nie pluj na podłogę, potem będziemy musieli ją zmyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz