środa, 7 września 2011

Geniusz

- Narysuj koło – poprosiła mama. Ojciec z napięciem wpatrywał się w trzyletniego brzdąca, który dłubał w nosie ołówkiem. Maluch siedział na wysokim stołku, tak, żeby wygodnie mógł nachylić się nad szarą kartką papieru. Zamiast rysować, stroił sobie jednak wesołe minki, prukał i robił paluszkami trele-fere. Albo – tak jak teraz – dłubał w nosie. Każdy bachor to potrafi.
- No narysuj – dodał ojciec. Ale nie zabrzmiało to przekonująco. Był wyraźnie zniechęcony zachowaniem brzdąca i najwyraźniej pozbawiony wszelkich złudzeń. Machnął ręką i powiedział:
- Chyba nic z tego. Zrobili nas w konia!
- Nie mów tak, może jeszcze nie nadszedł czas. Może z czasem...
- Z czasem, z czasem – powtórzył ojciec nerwowo – Miał zacząć biegać po roczku, po dwóch latach czytać książki, a teraz powinien grać ze mną w szachy. Tymczasem nie potrafi narysować głupiego koła.
Tak, ładny mi geniusz. Myśleli, że może za dużo od niego wymagają i stąd ten pomysł z rysunkiem koła, ale nie, nawet tego nie był w stanie zrobić. Nie tylko nie czytał i nie grał w szachy, ale też nie potrafił powiedzieć ani be ani me, zamiast chodzić raczkował i wciąż sikał w pieluchy. Ojciec nie chciał mówić tego głośno, w końcu to żona zmieniała pościel i pampersy; po co wywoływać niepotrzebne kłótnie; a sytuacja była i tak napięta.
Spojrzał na żonę – była wysoką, atrakcyjną blondynką z dużym biustem, wielkimi błękitnymi oczami i szalenie namiętnymi ustami. Dobrze chociaż, że po dziecku nie straciła figury.



***
Po kilku poważnych rozmowach zdecydowali się na dziecko i skorzystanie z najnowszego wynalazku genetyków. Reklamy przekonywały, że mogą mieć takie dziecko, jakie sobie wymarzą.
No więc zapragnęli mieć geniusza. Rozum jest w końcu najważniejszy – przekonywał przyszły ojciec. Mądre dziecko może osiągnąć wszystko czego zapragną rodzice.
Firma, do której się zgłosili, obiecała im stuprocentowego geniusza – po badaniach sympatyczna pani doktor z całą odpowiedzialnością stwierdziła, że oboje mają odpowiednie genotypy, żeby spłodzić dziecko doskonałe, całkowicie naturalną metodą.
- Ingerencja genetyczna będzie ograniczona do minimum – zapewniła z uśmiechem – Będzie pan miał słuszne prawo, żeby być dumnym z takiego syna.
- A może mieć błękitne oczy i jasne włoski? – zapytała żona.
Lekarka ponownie uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie, jednocześnie znacząco kiwając głową w kierunku mężczyzny.
- Ależ oczywiście, błękitne oczy i jasne włoski – potwierdziła.
Wychodząc mąż przeprosił żonę i odprowadził ją do poczekalni.
- Muszę coś omówić z panią doktor – a kiedy z powrotem wszedł do gabinetu, powiedział bez ogródek – Zapewne zauważyła pani, że moja żona nie należy do osób wyjątkowo inteligentnych. Jakim cudem zamierzacie stworzyć geniusza z jej udziałem?
Lekarki nie zbiło to z tropu. Spojrzała prosto w jego oczy i rzekła:
- Rozumiem, że oczekuje pan szczerej rozmowy. Więc... jej geny całkowicie wyeliminujemy.
- Całkowicie?
- Z dziewczynką mógłby być większy problem, ale skoro ma być chłopcem, nie potrzebuje żadnego – że tak to określę – spadku od pana żony. No, może poza włosami i oczami. Pięćdziesiąt procent będzie pochodziło od pana, a pozostała połowa – tu wzniosła ramiona do góry – od nauki.
- Rozumiem.
- W takim razie do zobaczenia na zabiegu – pani doktor uniosła się z miejsca.
Przyszły ojciec także wstał, zawahał się, westchnął i w końcu powiedział:
- Jest jeszcze coś...
- Tak – lekarka zatrzymała się w pozycji wstająco – pół – siedzącej.
- Otóż, jak oboje się zgodziliśmy, moja żona ma ograniczony potencjał intelektualny. Jednak w pewnych sprawach trudno odmówić jej, hmm, najwyższych kwalifikacji. Wie pani, co chcę powiedzieć?
- Chodzi panu o seks?
- Dokładnie. Jest bardzo piękną kobietą, ma doskonałą figurę. Po ciąży wiele kobiet tyje, brzydnie...
- Och, nie zna pan możliwości współczesnej medycyny, czasy tego rodzaju niepokojów dawno już minęły.
- Słyszałem, że poza tym często bywało tak, że traciły ochotę na miłość fizyczną, nie odczuwały takiej przyjemności, jak dawniej.
- Proszę mi wierzyć – pani doktor uśmiechnęła się – Nic się nie zmieni.
Mąż przypomniał jeszcze lekarce, że jest prawnikiem, i że w wypadku, gdyby coś poszło nie tak...
- Na pewno nie spotkamy się na sali sądowej – ucięła jednak pani doktor – Może być pan tego pewien.

Tak, dobrze, że chociaż miała rację w sprawach figury i seksu. Jego żona istotnie zachowała piękno i werwę, amplituda jej jęków i krzyków była równie porywająca, uniesienia nie mniej poruszające.
Była nawet bardziej ochocza i skora do uciech, ale to mogło wiązać się z jej wiekiem; zbliżała się do trzydziestki – okresu, jak sądził, największych potrzeb seksualnych. Och, aksamicie mojego podniebienia – pomyślał, chwytając dłońmi szczupłą talię  żony. A głośno powiedział:
- Może już czas położyć małego spać. Z koła i tak nic nie będzie.
Żona zerknęła na zegarek.
- Dopiero piąta – zdziwiła się.
Mąż jednak położył dłoń na jej leciutko zaokrąglonym biodrze i - znacząco unosząc lewą brew - dodał:
- Króliczku...
- Ach tak – zachichotała – Chyba rzeczywiście najwyższy czas...
Chwyciła brzdąca na rączki, odebrała mu ołówek kładąc go na kartce, i zaniosła chłopca do łóżeczka. Mężczyzna tymczasem rozłożył łóżko i mruknął:
- Dobrze, że gówniarz nie płacze w nocy – a potem dodał z szyderczym uśmiechem – A może jest na to za głupi?
Prawdę mówiąc doszedł do wniosku, że ostatecznie dobrze się stało – gdyby dzieciak istotnie był geniuszem, za parę lat wszedłby im na głowy. Istotą władzy jest wszak rozum – to rozum daje mu władzę nad żoną, to przewaga rozumu pozwala mu zachować właściwy porządek rzeczy. Co by się stało, gdyby sytuacja się odwróciła i rozum dziecka przewyższyłby rozum ojca?
Żona wróciła do pokoju w zgrabnym, krótkim szlafroczku odsłaniającym pięknie wytoczone, gładkie i opalone uda. Mąż mimowolnie oblizał usta. Kobieta przyciemniła światło i podeszła do łóżka rozpinając powolnym ruchem szlafroczek. Droczyła się z mężem przez chwilę, myśląc: ależ mam nad nim władzę. Moje ciało czyni go zupełnie bezwolnym.
- No chodź już do mnie – ponaglił mąż.
Po chwili kochali się namiętnie i gwałtownie, całkowicie pogrążeni w opanowującej ich ciała gorączce. Kiedy zaczynali dochodzić do spełnienia, mąż szepnął wprost do ucha żony:
- A może za mało się starałem, króliczku?
- Hmm? – jęknęła żona, szczypiąc ponaglająco jego pośladki – O tak, trochę szybciej... Z czym za mało się starałeś?
- No, kiedy je robiliśmy. Może w tę noc nie byłem w formie?
- Skąd – przeciągle zanuciła żona – Zawsze dobrze się starasz, o tak, tak, tak.
W rzeczywistości był tego pewien, jednak zadawanie pytań w trakcie spółkowania pozwalało mu – poprzez skierowanie myśli na nieco inny tor – przedłużyć akt. Dzięki temu mógł obserwować fantastyczne szczytowanie żony i wytrysnąć w nią chwilę później z okrzykiem dumy, który znaczył ni mniej ni więcej, co: och jaki ze mnie wspaniały ogier.
- Mój ty ogierze – potwierdziła żona, kiedy się z niej zsunął. Wiedziała jak bardzo mężczyźni potrzebują komplementów. Rozdawała je szczodrze. Mąż może i nie należał do jej najlepszych kochanków, ale bez wątpienia jego portfel należał do najbardziej zasobnych. Pomyślała, że jutro kupi sobie nową sukienkę i uradowana tą myślą dodała:
- Było bosko. Dlaczego za każdym razem jest mi z tobą tak dobrze? Każdy raz jest tak wspaniały, że miałabym problemy, żeby stwierdzić, który jest najlepszy, a który drugi w kolejce.
- To tak jak z filmami, kochanie. Oglądasz nowy film i podoba ci się tak, że mówisz: właśnie byłam na najlepszym filmie, jaki kiedykolwiek widziałam. A tydzień później to samo mówisz po kolejnym seansie.
- Właśnie – przytaknęła żona, choć nie była pewna, dlaczego, u licha, mówi o filmach. Przecież ona nawet niespecjalnie lubi chodzić do kina. Chcąc skierować rozmowę na inne, bezpieczniejsze tory, przytuliła się do jego piersi i rzuciła – Masz ochotę na lodzika?
- Muszę się odlać – powiedział jednak mąż i wyszedł do łazienki. Przed lustrem pogłaskał małego i szepnął – Nieźle się sprawiłeś, chłopie.
Wysikał się, przygładził rozczochraną przez żonę fryzurę i wrócił do salonu, który służył im także za sypialnię. Żona stała przy stole i z zafrapowaną miną patrzyła na kartkę papieru.
- Co się stało? – zapytał.
- Spójrz!
Na kartce, tej samej, na której geniusz miał narysować koło, widniał rysunek. Jednak nie było to koło, tylko trójkąt. Miał bardzo równe ramiona i wyglądało, że został narysowany wprawną ręką.
- Narysował – szepnęła żona – Ale kiedy to zrobił? Kiedy brałam go do łóżeczka, kartka była czysta.
Mąż zastanawiał się przez chwilę. Istotnie, kiedy kładła małego spać, na kartce nie było rysunku.
- Może nie zauważyłaś – zasugerował jednak.
W rzeczywistości stosunkowo szybko doszedł do wniosku, że żona sama zrobiła rysunek, wiedział jednak, że nie może powiedzieć tego głośno. Po co wywoływać niepotrzebne napięcia? Moja ty biedna istotko – pomyślał – tak bardzo chciałaś wydać na świat geniusza, że posuwasz się do takich małych, prymitywnych kłamstewek!
Ale dlaczego narysowała trójkąt?
- Nie – zaprzeczyła żona, wiedziała, co mówi: uważnie przyjrzała się kartce, kiedy brała chłopca na rączki. Nic na niej nie było – Musiał wrócić do pokoju, w trakcie, kiedy...
- ...się kochaliśmy – dokończył mąż szczerze ubawiony – A to oznacza, że nas podglądał!
Bardziej bawiła go niż niepokoiła cała sytuacja. Jak dzieciak miałby wyjść z zakratowanego łóżeczka? Nawet nie potrafi chodzić, a co dopiero wspiąć się po kratkach i wyjść z łóżka. Wspinanie się z pewnością przekracza jego możliwości.
Gdyby tylko narysowała koło, a nie trójkąt...
- Zajrzyjmy do niego – zaproponowała żona.
Poszli do pokoju dziecinnego – drzwi oczywiście były zamknięte, światło zgaszone, a chłopiec smacznie spał, cicho pochrapując. Biedactwo, było lekko zakatarzone.
- Śpi – stwierdził mąż i zażartował – Mam go obudzić i zapytać?
- Nie – żona pokręciła głową – Jutro to zrobimy. Przekręcę go tylko na boczek.
Mąż przytaknął i wycofał się do salonu. Podszedł do stołu, chwycił kartkę papieru i przyjrzał się jej uważnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Równy, jakby narysowany przy linijce. Wciąż nurtowało go pytanie, dlaczego trójkąt? Gdyby narysowała koło, wszystko byłoby w porządku. Rysunek trójkąta niepokoił go, gdyż nie rozumiał gry, jaką prowadziła. Czyżby była tak inteligentna, żeby świadomie zasiać ów niepokój? To oznaczało, że nie przejrzał jej dokładnie, nie kontrolował.
- Bzdura – mruknął uspokajająco – Pewnie z koła wyszedł jej po prostu trójkąt. Tak to bywa.
Odłożył kartkę na miejsce i obiecał, że nie będzie o tym myślał. Kiedy żona wróciła do łóżka, przypomniał nieśmiało:
- A co z lodzikiem?
Spojrzała na niego zaskoczona – jak może myśleć o seksie w takiej chwili? Ale pomyślała, że jeszcze nie poprosiła go o pieniądze na sukienkę, więc westchnęła w duchu, odrzuciła włosy za ucho i pochyliła głowę nad brzuchem męża.

Następnego dnia, kiedy wrócił z pracy, zastał żonę siedzącą przy malcu. Prosiła łagodnym głosem:
- No przecież potrafisz. Przecież wczoraj ci się udało. Jeśli nie trójkąt, to może kółeczko, takie małe, maciupeńkie.
A może kwadracik – pomyślał mąż uśmiechając się – Taki mały, maciupeńki...
Wieczorem żona założyła nową sukienkę. Potem – zostawiając dziecko z nianią – poszli na kolację, podczas której wypili butelkę wina. Kiedy wrócili, malec spał. Leżąca na stole kartka papieru była czysta.
- Nic – szepnęła zniechęcona żona.
- Pięknie ci w tej sukience – powiedział mąż i pogładził ją po szyi.
Czuła się lekko podchmielona wypitym winem, szczęśliwa z wrażenia, jakie wywoływała w nowej sukience, ochoczo więc zareagowała na pieszczoty męża. Mimo to, kiedy już znaleźli się w łóżku, nie kochała się z nim tak namiętnie, jak zwykle. Zerkała co chwila przez jego ramię w kierunku stołu. Ale spoza męża niewiele widziała, jego masywne plecy zasłaniały widok na pokój. Mogła jedynie patrzeć na cienie, które rzucały ich ciała na suficie odwzorowując załamania światła nocnej lampki.
Cienie były zaskakująco nienaturalne, potrójne a nawet poczwórne, poruszały się w rytm jakiegoś szalonego tańca, który wydał jej się teraz odpychający i brudny. A więc to tak wyglądamy z perspektywy duchów – podszepnął jej umysł, sam chyba nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli – Tak idiotycznie i banalnie?
Zamiast patrzeć na te cienie i nękać się myślami próbowała wysilić zmysł słuchu, jednak i to niewiele dawało, gdyż pośpieszne ruchy męża sprawiały, że łóżko skrzypiało głośno.
Mąż starał się tej nocy jak mógł, jednak ze zdziwieniem stwierdził, że żona nie wzdycha jak zwykle. Czuł się zaniepokojony, ale nic nie mówił. Miał nadzieję, że zaraz jej przejdzie ta chwilowa niedyspozycja i pod wpływem jego starań powrócą jej werbalne upodobania. Starał się więc, jak tylko potrafił.
W pewnej chwili żona mocno ścisnęła jego pośladki.
- Słyszałeś – szepnęła.
Zawisł nad nią.
- Co słyszałem?
- Ciii. Jakby ktoś chodził, jakiś szelest... Może sprawdzisz?
- Cholera – mruknął rozzłoszczony mąż i zwlókł się z niej. A właśnie miał zadać jakieś pytanie.
Zakładając szlafrok powiedział:
– Zamknę drzwi do pokoju malca na klucz.
Przeszedł koło stołu i odruchowo zerknął na kartkę.
I co? Widniał na niej kwadrat. Równy, nakreślony pewną ręką kwadrat.
- A więc jednak – powiedziała żona patrząc mu przez ramię – Wychodzi i nas podgląda.
Kiedy zdążyła go narysować? – zastanawiał się tymczasem mąż. Był przekonany, że kiedy zabierał ją do łóżka, na kartce nie było żadnego rysunku, a od tej chwili miał ją cały czas na oku. Nie tylko na oku, ale i pod sobą. Cały czas była przy nim, trzymał w ramionach jej ciało. Więc jak, do cholery, jej się to udało?
Och, musiała znaleźć jakiś sposób – odpowiedział sobie w myślach – przecież dzieciak tego nie zrobił, a duchy nie istnieją.
- Jutro musimy odwiedzić panią doktor – zawyrokowała żona z takim naciskiem w głosie, że nie śmiał zaprotestować.

Siedzieli całą trójką przed uśmiechniętą lekarką. Wyżalili się, że ich dziecko nie tylko nie jest geniuszem, ale wydaje się wręcz opóźnione w rozwoju. Przelali na nią cały swój trzyletni gniew, wszystkie te niepokoje i dręczące ich pytania. Czuli się oszukani i pragnęli, by kobieta poczuła się winna tego oszustwa.
Jednak ona tylko kiwała głową i uśmiechała się tym swoim przyjacielskim grymasem.
W końcu opowiedzieli historię z rysunkami.
- Nie jesteśmy przekonani, o co mu chodzi – zakończyła opowieść żona, głaszcząc dziecko po jasnej główce.
- Właśnie – wzruszył ramionami mąż, mając zamiar opowiedzieć resztę prawdy i swoją interpretację, gdy odprowadzi żonę do poczekalni i porozmawia sobie z tą paniusią, jak już dawno powinien.
Pani doktor popatrzyła jednak uważnie w błękitne oczka malca. Uciekły przed badawczym spojrzeniem.
- Proszę zostawić nas samych – powiedziała i wyprowadziła ich z pokoju.
Mąż chciał zaprotestować, ale uległ naciskającemu spojrzeniu żony.
Na korytarzu nerwowo przechadzał się przed nią, ona zaś siedziała równie niespokojnie zakładając jedną nogę na drugą i poruszając bucikiem. W górę i w dół.
W końcu drzwi od gabinetu stanęły otworem, a pani doktor podeszła do zdumionych rodziców razem w z dzieckiem, trzymając je za rękę.
Malec szedł pewnym krokiem, ze zwieszoną nisko główką.
- Nie bój się – mówiła lekarka do chłopca – Nic ci nie zrobią.
I poczochrała główkę.
- Przepraszam – mruknął malec nawet nie sepleniąc. Głos miał dojrzały i wyważony – Tak jakoś wyszło.
Wzruszył zabawnie ramionami, jak zupełnie dorosły, dręczony wyrzutami człowiek.
- No i mamy wyjaśnienie – powiedziała lekarka do rodziców.
- On... chodzi – krzyknęli równocześnie - I... mówi.
- Nic w tym dziwnego – odparła pani doktor – Jak każde trzyletnie dziecko, tylko trochę lepiej. Potrafi wiele rzeczy, o których nie mają państwo pojęcia. Przecież obiecaliśmy, że będzie geniuszem.
Wyjaśniła, że wszystko jej opowiedział i jest skruszony z powodu ukrywania przed nimi swojego prawdziwego oblicza. Krótko mówiąc, świat wydawał mu się nieco dziwny i dlatego wcześniej go nie komentował, a jedynie poznawał. Dziwił go nacisk, z jakim próbowali go namówić, żeby narysował koło. A potem opór wszedł mu w krew. Jest bowiem geniuszem z nieco zmęczoną, naznaczoną protestem duszą.
Pewnego wieczora obudziły go odgłosy w nocy, postanowił sprawdzić co się dzieje i, cóż, zastał ich w sytuacji intymnej. Oczywiście nie był pewien tego, co zobaczył, ale wydawało mu się to nad wyraz interesujące, a przy tym równie niesamowite jak cały otaczający go świat.
- Powiedzmy sobie szczerze – powiedziała lekarka – Do geniusza też trzeba mieć odpowiednie podejście. Nie można go traktować jak każde inne dziecko.
- A więc już od dawna nas podglądał – mąż pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Tak – przytaknęła pani doktor, a potem zaznaczyła – Ale w końcu przestał, dał wam znak.
- Zostawmy już to – mąż pomachał ręką - Dlaczego jednak narysował trójkąt, a nie koło?
- Nie wiem. Ale pewnie z przekory. Jak każdy geniusz, bywa przekorny.
Mąż zdjął pasek od spodni.
- A mnie się wydaje, że geniuszu też potrzebuje, żeby czasem przetrzepać mu skórę.

2 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc po lekturze początku nie spodziewałam się czegoś tak dobrego. Co prawda pierwsze zdania wciągają i intrygują, jednak opowieść o "dziecku z reklamy" wydała mi się trochę naciągana. Potem jest już tylko lepiej, zwłaszcza główni bohaterowie są przedstawieni w ciekawy sposób - tworzą parę, a jednak każde próbuje przechytrzyć drugiego i jest przekonane o swojej wyższości. Generalnie rzecz biorąc chylę czoła, choć muszę przyznać, że liczyłam na bardziej oryginalne rozwiązanie zagadki trójkąta niż zwykłe zbycie czytelnika przez napisanie, że geniusze są z natury przekorni. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie dziękuję za komentarz i ocenę. Szczerze mówiąc zastanawiałem się, czy wrzucić Geniusza do sieci, bo uważam to opowiadanko za jedno ze słabszych w moim "dorobku". Ale stwierdziłem - co mi tam, najwyżej dostanę po głowie. Na razie na tym blogu umieszczam opowiadania sprzed mniej więcej 10 lat. Pisałem je dla zabawy, bawiąc się formą. Nie można ich traktować na poważnie. Jeszcze kilka takich starych opowiadań tu się znajdzie. Za jakiś czas - jak już będę miał przygotowane papierowe wydanie nowych opowiadań - postaram się wrzucić coś nowego, chyba znacznie lepszego (choć może tylko mi się tak wydaje).

    OdpowiedzUsuń