czwartek, 1 września 2011

Scenariusz

No więc ze scenariuszami w naszym kinie jest prawdziwy problem. Zekranizowano już wielokrotnie wszystkie poczytne dzieła literackie, oryginalnych pomysłów brakuje, a te, z których można by coś zrobić, są zupełnie oderwane od rzeczywistości.
Teraz mam właśnie taki problem – scenariusz jest nawet nieźle zbudowany, jednak sam pomysł, nie mówiąc o puencie, powoduje, że nie pozostawiasz na nim suchej nitki.
- Dlaczego odrzucił pan mój scenariusz? – pyta pewien znany reżyser, uważany za zdolnego.
Ja, skromny pracownik agencji scenariuszowej nie mogę się z nim równać ani wiedzą, ani osiągnięciami. A jednak mam nad nim władzę i ta władza pozwala mi odpowiedzieć po prostu:
- Nie nadaje się!
- A dlaczegóż to? – pyta reżyser.
- Jest nieprawdopodobny. Coś takiego nie mogło się zdarzyć.
Dopiero teraz się wkurza.
- Jak to nieprawdopodobny? A Gwiezdne Wojny? Uważa pan, że to prawdopodobny film? A ilu ludzi poszło na niego do kina?
- Pański scenariusz to dramat psychologiczny a nie fantastyka.
- Dziękuję – mimowolnie mówi reżyser.
- W dramacie psychologicznym nie ma miejsca na podobne – przyznam, że zaskakujące – ale zupełnie nieprawdopodobne zwroty akcji. To dziecko nie może mieć w sobie tyle zła.
- Pochodzi z Sarajewa, jest dzieckiem wojny – tłumaczy reżyser.
- Ma dziesięć lat.
- A skąd pan, u licha, wie, co przeżywa dziesięcioletnie dziecko w Sarajewie i do czego jest zdolne?
- Nie wiem – przyznaję – Ale w to, co pan chce nakręcić, nie uwierzę.
- Zabili mu ojca, zgwałcili matkę – przekonuje – i to wielokrotnie.
- Nie kupuję – odpieram.
Reżyser unosi się z fotela i sięga po paczkę z papierosami.
- Tu nie wolno palić – przypominam.
- A co mnie to... – macha na mnie ręką i przypala papierosa – I tak pana pewnie nie przekonam...
Zaciąga się głęboko i próbuje jeszcze raz:
- Niech pan spróbuje to zobaczyć. Bezdzietne małżeństwo, niemal doskonale się rozumiejące i kochające. Udany seks, wspaniałe kariery, dom, luksusowy samochód, wszystko w najlepszym porządku, widz im zazdrości. Potem pojawia się problem – nie mogą mieć dzieci. Widz jest szczęśliwy: takie wspaniałe małżeństwo, a ma swój problem jak każdy z nas. Jednak zaczyna ich lubić, bohaterowie stopniowo wzbudzają jego sympatię, więc nie jest do końca pewien, czy to dobrze, czy źle, że mają problem. Budzimy w nim wątpliwości, poruszamy jakąś cienką, wrażliwą strunę w jego umyśle, przecież o to chodzi.
- Do tego momentu jest OK.
- Kiedy więc pojawia się dziecko, uśmiechają się uradowani, ich wątpliwości zostały rozwiane, poczucie winy znika, są uratowani przed zastanowieniem. Tym bardziej, że bohaterowie nie idą na łatwiznę, nie adoptują byle jakiego dziecka, nie jakiegoś tam zwyczajnego potrzebującego jedynie ciepłego obiadu bachora, a dziecko wojny, dziecko z Sarajewa, któremu w snach zamiast pluszowego misia towarzyszą krew i ból, wspomnienia zadźganych bagnetami rodziców, spalonych zwłok siostrzyczki, rozerwanego na strzępy przez granat ciała dziadka.
- Widz jest wstrząśnięty – kończę za niego.
- Jest w prawdziwym szoku – reżyser przechadza się coraz szybciej i nagle podskakuje. No tak, jak to bywa z artystami, dopadła go Nirwana – Jest w kurewsko zajebiście walącym go po łbie szoku – i jak to ma w zwyczaju reżyserska mania przechodzenia z euforii w refleksję, uspokaja się – A my mu na to strzelamy sielanką. Teraz potrzebuje zmiany, ciepła, prostego, zwyczajnego ludzkiego serca. I dostaje to. Piknik na łąkach, wieczory przy kominku, ciepłe łóżeczko i zabawki. Kiedy wchodzi do sypialni kochających się rodziców w nocy, a oni przygarniają go, nie myślą o własnym prymitywnym zaspokojeniu, tylko robią miejsce pomiędzy sobą, łezka pojawia się w oku naszego widza.
- No właśnie, ten namiętny seks pomiędzy nimi wobec dziecka może wywołać pewne kontrowersje.
- Powstało wiele filmów, w których dzieci nakrywają, a nawet podglądają kochających się rodziców.
- Nie za publiczne pieniądze.
- Przecież musimy dać trochę seksu, każdy widz to lubi. A wyjaśnimy to cenzorom tym, że widz musi wiedzieć, że problemy z dzieckiem nie wynikają z kłopotów seksualnych, tylko z natury biologicznej.
- Już wcześniej się chyba zorientowali – przypominam i kartkuję maszynopis – Na początku mamy seks w kuchni na zlewie, piętnaście minut później w samochodzie, tu też, o, i tutaj...
- Możemy wyciąć tę drugą scenę – sugeruje reżyser – No dobrze, i trzecią.
- Nie o to chodzi – upominam – Ale w tej scenie, kiedy dziecko wchodzi do ich sypialni, gdy się kochają...
- Tego nie wytnę – reżyser robi groźną minę – To zbyt znacząca scena.
- Tak więc – analizuję dalej – przestają się kochać i robią mu miejsce w łóżku...
- Dokładnie, seks ustępuje pola miłości.
- Ale jeżeli dziecko wchodzi pomiędzy nich zaraz po tym jak się kochali i nie doszli do spełnienia, to widz może pomyśleć, że...
- Dziecko łączy ich uczucia, a wyrzuca spomiędzy nich prymitywne instynkty. To wszystko jest samym dobrem – podpowiada zadowolony reżyser.
- Cóż, myślałem o czymś innym. Jak panu się wydaje, ile czasu może upłynąć, żeby mężczyzna... cóż, zwiotczał?
- Jak to?
- No zwyczajnie, żeby opanował wzwód zaraz po niedokończonym stosunku? Wie pan co, ja myślę, że widz będzie się nad tym zastanawiał. I zobaczy jak małe dziecko leży pomiędzy rozpaloną kobietą, a mężczyzną z pełnym wzwodem. Na to nie pójdzie żaden cenzor. Przypomnę, wcześniej pisze pan, że w trakcie spółkowania kobieta jęczy głośno i wzdycha prosto w ucho męża: ale jesteś duży, olbrzymi. Jak pan sobie wyobraża, że widz będzie patrzył spokojnie na chłopca leżącego obok faceta z wielkim fiutem w stanie wzwodu. Film trafi na półki, nawet jeśli powstanie. A jeśli powstanie, ja stracę pracę.
Reżyser wzdycha.
- To nie jest film dla dzieci – mówi ostatkiem sił.
- Ale dziecięca pornografia, nawet jedynie sugerowana, to przestępstwo.
- No dobra, złagodzimy to. Dzieciak wchodzi akurat jak odpoczywają po udanym seksie.
- I położymy go w tym zaspermionym łóżku. Cytuję: „Myślałam, że się utopię w twojej miłości, tak dużo tego było”. Koniec cytatu.
- Założymy mu prezerwatywę – westchnął reżyser.
- I pokażemy, jak ją zakłada?
- Pomyślę o tym – reżyser zanotował coś w notesie.
- A po co używają prezerwatywy, jeśli nie mogą mieć dzieci? – tu go mam – Czyżby nie byli sobie wierni i obawiają się miłości bez zabezpieczenia?
Chyba go załatwiłem.
- Oglądał pan jakiś film Davida Lyncha? – pyta jednak po chwili pełnego zadumy milczenia.
- Uwielbiam jego filmy – przyznaję.
- No więc – reżyser unosi dłonie do góry – To będzie jak u Davida Lyncha...
- Co będzie?
- Tajemnica. Film pełen tajemnic. Ten scenariusz, to nic ważnego, będzie liczył się nastrój. Niech pan mi wierzy, zrobimy taki nastrój, że ludzie ocipieją.
- Ale na razie omawiamy scenariusz. Nie ma w nim nic z Lyncha. Jest za to dziecko...
- Dziecko jest pomostem łączącym dwa światy. Zupełnie inne światy.
- Ale na koniec okazuje się zabójcą.
- Nie jakimś zwyczajnym zabójcą, tylko zawodowym. Wyszkolonym w zabijaniu małym serbskim dzieckiem wojny.
- No właśnie. Dziesięcioletni zawodowy zabójca. Nie widzi pan, że to się nie trzyma kupy? – pytam mocno już wkurzony.
No i wkurzyłem i jego. Porządnie.
- Dobra chłoptasiu, powiem ci – nachyla się nade mną, a w oczach ma zabójczy błysk – Ten scenariusz to wcale nie jest wymyślona historyjka, ale prawda. Wszystko, co jest tam napisane, to szczera prawda, historia zdarzyła się naprawdę. Z życia – kurwa mać – wzięte, rozumiesz człowieku?
Krzyczy. Myślę, że nie powinienem go więcej denerwować.
- A komu się niby zdarzyła? – pytam jednak.
- Komu? – wzdycha reżyser i powraca na miejsce przypalając kolejnego papierosa – A mnie, uwierzysz pan? Właśnie siedzi przed tobą facet, który zaadoptował dziecko z Sarajewa, a to okazało się zawodowym mordercą.
- Niech pan nie robi sobie ze mnie żartów.
- Ja żartuję? – krzyczy znowu – Czy wyglądam na kogoś, kto żartuje?
Istotnie, nie wygląda. Ale na pewno powinien się leczyć.
- Proszę posłuchać – mówi – Nie dość, że jest w tym dobry, załatwił już gosposię i sąsiadkę, zupełnie nie pozostawiając śladów, ale teraz grozi, że załatwi i mnie, jeśli nie zrobię o nim filmu. Jest kinomanem, od dawna marzy, żeby zrobiono o nim film.
- Tego już za wiele – mówię – Proszę wyjść.
- A wyjdę – mówi reżyser – Ale uważaj przyjemniaczku, bo jak mu powiem, że nie chciałeś zaakceptować tego scenariusza, to może i tobie dobrać się do dupska.
I wyszedł. Ale jego desperacja musiała być naprawdę wielka, gdyż film w końcu powstał. Zmieniono tylko jedno – zamiast dziecka z Sarajewa bohaterem jest bachor z jakiegoś państwa w Afryce, gdzie ostatnio rozgorzała kolejna fala wojny. W ten sposób film miał być bardziej aktualny. Nakręciła go pewna prywatna firma produkcyjna za niewielkie pieniądze. Mimo idiotycznego tematu niektórym się podobał, a nawet dostał nagrodę na jakimś festiwalu w Toronto.
Ja zaś zacząłem żałować, że nie dałem mu tego dofinansowania. Nawet jeśli wywaliliby mnie z pracy, miałbym przynajmniej spokój. Bo wiecie co, ostatnio zauważyłem, że łazi za mną jakiś dzieciak, dziesięcio, a może jedenastoletni. Nawet się z tym nie kryje, chodzi i patrzy. Kiedy podszedłem do niego i zapytałem, dlaczego za mną łazi, odparł:
- Domyśl się. Nie znasz dnia ani godziny.
Mówił z obcym akcentem, miał śmieszne kędziorki i łagodną buzię, ale oczy, w nich kryło się coś, co mnie przeraziło. No i przestraszył mnie nie na żarty. Barykaduję drzwi, staram się nie wychodzić za często z domu. Czekam, nie wiedząc na co. Ale co mam zrobić? Przecież z taką historią nie mogę pójść do nikogo z prośbą o pomoc, bo wyląduję u czubków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz